poniedziałek, 25 marca 2013

1. Co było dalej...

Muzyka: All I Need
Morgan
- A teraz zapraszamy młodą parę na ich pierwszy taniec. 
Trochę się bałam bo Adrian nie był najlepszym tancerzem, szczerze był okropny. Złapał mnie w tali, ja miałam ręce na jego szyji i jakoś w rytm muzyki udało nam się tańczyć. Nawet nie podeptał mi nóg. Wróciliśmy na miejsce.
- Bałaś się?- zapytał.
- Troszeczkę.- odpowiedziałam. 
- Nie potrzebnie trochę ćwiczyłem.- powiedział z uśmiechem. 
Oczy mu się skrzyły tak jak temu małemu chłopcu, który puszczał ze mną latawiec. Spojrzałam na wszystkich gości. Wujkowie się nieco upili, ale mój drogi tatuś nad wszystkim panował. Phil tańczył z Emili, Alan z Sophie, moja siostra z Andre, a Ben Amy. Kto by pomyślał każdy znalazł osobę do pary w tym naszym gronie, no wszyscy oprócz Ness. Podszedł do nas mój tata.
- Córeczko zatańczysz, ze starym ojcem?- zapytał.
- Tylko, że ja nie mam starego ojca.- zaśmiałam się, ale wstałam z krzesła.
Tata poprowadził mnie w stronę parkietu, z nim tańczyło się o niebo lepiej. 
- Tylko nie śpieszcie się z dziećmi.- powiedział nagle tata.
- Tato.- jęknęłam.- Mam 25 lat i wiem czego chcę.
- Wiem córeczko, dla mnie nadal masz 5 lat.
- Oj tatusiu.- przytuliłam swojego ojczulka.
Philip
Obudziłem  się z lekkim kacem, obok mnie słodko spała Emili. Wstałem bo chciało mi się potwornie pić. Zastanawiałem się dlaczego jestem w swoim starym pokoju. Zszedłem na dół do kuchni po butelkę wody. Siedziałem na krześle kiedy w kuchni pojawił się Tony. 
- Phil zrobisz mi płatki?- zapytał.- Bo Ben mówi, że ma kaca i mi nie zrobi. A co to kac? Ja też to mogę mieć?
- Za mały jesteś.- odpowiedziałem.
Posadziłem go na wysokim stołku i zabrałem się za przygotowanie dwóch miseczek płatek. Dla kogoś kto potrafi spalić wodę na herbatę to duży wyczyn.
- Phil z ciepłym mleczkiem.- poinstruował mnie chłopiec.
- Dobrze szefie.
Wstawiłem mleko do mikrofali, w miseczki nasypałem czekoladowych kuleczek. Kiedy urządzeni oznajmiło, że skończyło swoją pracę, wyjąłem i zalałem płatki mlekiem. Postawiłem miskę przed nosem malca i podałem mu jeszcze łyżeczkę. Sam zabrałem się za jedzenie.
- Doble.- oznajmił wycierając buzię rękawem.- Porysujesz ze mną?
- Jasne.
Wziąłem małego na ręce i udając samolot poszliśmy na górę. Malowaliśmy farbami, dosłownie wszystko było brudne. Od podłogi po końcówki naszych włosów, ale mieliśmy zabawy. Do pokoju weszła nasza mama.
- Phil a ty nie jesteś za stary na takie bałaganienie?- zapytała przyglądając się nam.
- Nie mamo.- odpowiedziałem.- Maluję tylko z bratem.
- Ale czy wszystko musi być brudne?
- Mamusiu nie gniewaj się.- powiedział młody podnosząc się z ziemi.- Namalowaliśmy dla ciebie rysunek.
- Ładny synku, a teraz marsz się kąpać.- powiedziała, Tony ze spuszczoną głową pomaszerował w stronę łazienki.- Ciebie też to się tyczy.
Udając Tonny'ego wyszedłem z pokoju, ale najpierw pocałowałem mamę w policzek, brudząc ją przy tym farbą. Wszedłem do pokoju gdzie leżała Emili. Spojrzała na mnie i zaczęła się śmiać.
- Malowaliście?
- Tak. Mama nam przerwała.- powiedziałem.- Kazała się wykąpać.
- To już pod prysznic.- stwierdziła moja dziewczyna.
Wpadłem na szalony pomysł. Zanim zdąrzyła się zorientować trzymałem ją na rękach. Weszliśmy do łazienki. Malowanie skończyło się wspaniałym prysznicem z Emili.





Ta i mamy już poniedziałek. Mam nadzieję, że rozdział się podobał i ktoś jednak to skomentuje. DO następnego i mile widziane komentarze

poniedziałek, 18 marca 2013

Epilog


ZANIM PRZECZYTACIE, ZAJRZYJCIE DO ZAKŁADKI BOHATEROWIE DO EPILOGU
20 lat później 
Agra, Indie
Morgan
Była piąta rano, dwie godziny temu położyłam się spać, a tyn imbecyl wyciąga mnie z łóżka. Byłam padnięta po pokazie.
- Powiesz mi gdzie mnie ciągniesz?- zapytałam ziewając.
- Niespodzianka.- powiedział ciągnąc mnie uliczkami Agry.
- A nie może ona poczekać do czasu aż się wyśpię?
- Nie Morgan, nie może ona poczekać.- odpowiedział i mnie pocałował.
- No dobra.- pozwoliłam mu dalej się ciągnąć.
Adrian zatrzymał się przed Taj Mahal, akurat wschodziło słońce. Widok był nieziemski. Odwróciłam się i spojrzałam na swojego chłopaka, klękał przede mną na jednym kolanie.
- Morgan Madeline Tomilnson, znamy się od dziecka i wiem, że nie chcę spędzić ani minuty bez ciebie, czy wyjdziesz za mnie?
Zaszokowana patrzyłam w piwne oczy miłości mojego życia.
- Tak Adi.- wydukałam.- Tak Adrian wyjdę za ciebie
Chłopak nałożył na mój palec piękny pierścionek. Wstał, a ja zawiesiłam mu się na szyji. Nasze usta spotkały się w pocałunku.
Philip
Czekałem aż moja księżniczka wyjdzie z uczelni. To co wujek Harry i tata uważali za obowiązek, dla mnie było przyjemnością. Zazdrość mnie zżerała kiedy zobaczyłem, jak moja dziewczyna żegna się uściskiem ze swoim kolegą. W końcu mój aniołek wsiadł do samochodu. 
- Phil co jest?- zapytała widząc moją minę.
- Musimy im w końcu powiedzieć. Przecież to żadna zbrodnia, że się w sobie zakochaliśmy.
- Też tak uważam.- powiedziała całując mnie.
Pojechaliśmy do mojego rodzinnego domu. Od roku już tam nie mieszkałem. Od razu przywitał nas Tony. Wziąłem go na ręce i przybiłem piątkę.
- Mamo Phil przyszedł.- powiedział głośno.- I Emili.
- Oj ty urwisie.- zaśmiałem się.- Cześć mamo.- pocałowałem moją rodzicielkę w policzek.- Cześć ciociu.- na drugim fotelu siedziała ciocia Juli, to znaczy, że jest też wujek Harry i tata.
- Co cię sprowadza do domu?- zapytała.
- To już własnej mamy nie można odwiedzić.
- Philip nie kłam ty bezinteresownie wpadasz tylko w niedzielę.
- Mamy do was sprawę, ale potrzebujemy jeszcze taty i wujka Harry'ego.
- Grzebią w tym zabytkowym aucie. Poczekaj wy macie do nas sprawę?
- No ja i Emili.- odpowiedziałem.
- To ja po nich pójdę.- mama wstała z fotela i zniknęła za ścianą.
Ronni
Weszłam do garażu gdzie mój mąż i Harry razem z mężem Katherin rozbierali na części stare auto. Nadal zachowywali się jak dzieci.
- Lou, twój syn chce o czymś nam powiedzieć.- przerwałam im tę męską imprezę.
- Może w końcu się odważy, bo nie długo sam im powiem, że powinni być razem.
- Zgadzam się z tobą, nikt nie będzie lepszy dla mojej córki niż Philip.- dodał Harry.
- Nie gadajcie tylko chodźcie.- upomniałam ich. 
Mój syn myślał, że razem z Emili dobrze się ukrywają. Po nich widać na kilometr, że są zakochani. Zastanawiam się tylko, czego oni się boją.
Philip
Teraz. Właśnie  w tej chwili im powiem, że kocham Emili i jesteśmy razem. 
- Chcieliśmy wam powiedzieć...- zaciąłem się- ... no że, ja i ...
- Że ty i Emili jesteście razem.- skończył za mnie tata.
- A wy skąd...
- To widać na kilometr synku.
Alice
Głupi Marko. Nie to ja jestem głupia, że z nim byłam. Doskonale widziałam jaki on jest, a dałam się zranić. Siedziałam w sali gimnastycznej i rzucałam piłkami o ścianę. Byłam tak zajęta wyżywaniem się, że nie zauważyła, że mój cel jest jednak żywy. Andre właśnie dostał z całej siły piłką. 
- Czym sobie zasłużyłem?- zapytał siadając obok mnie.
- Niczym, miała być ściana albo Marko.- odpowiedziałam.
- Co znowu zrobił?- Andre był moim najlepszym przyjacielem, zaraz po Benie znał mnie najlepiej.
- Całował się z inną.- odpowiedziałam. Kolejna piłka poleciała w stronę ściany odbijając się od niej.
- On na ciebie nie zasługuje.- powiedział.
- Zerwałam z nim.- oznajmiłam uśmiechając się.- Do końca życia będę sama, nigdy nie znajdę kogoś kto mnie pokocha.
- Ali jesteś cudowną dziewczyną, każdy ciebie kocha.
- A ty?- zapytałam, sama nie wiem dlaczego. Andre spojrzał na nasze dłonie, które były splecione. Nawet tego nie zauważyłam.
- Ja też.- powiedział i mnie pocałował.
- O buzi, buzi.- na salę wpadł Ben z Amy głośno krzycząc. Oni to do siebie pasowali, oboje lubili imprezy i oboje lubili się wygłupiać.
Morgan
Siedziałam na kanapie i przeglądałam kolejny katalog z sukniami ślubnymi. Żadna mi się nie podobała. Wściekła rzuciłam katalog na stolik.
- Morgan uspokój się.- powiedziała mama.
- Ale ja w życiu nie znajdę takiej sukni jakiej chcę.- jęknęłam.
- Córeczko, spokojnie znajdziesz.
- Ja nie wiem, czemu wy się tak spieszycie.- swoje trzy grosze musiał wtrącić mój tata.
- Bo chcemy.- warknęłam wstając z kanapy.- Tato myślałam, że lubisz Adriana.
- Bo lubię, ale od raz ślub i wyprowadzka.
- Tatusiu Philip wyprowadził się rok temu.- zauważyłam.
- On to co innego.- powiedział a ja zaczęłam się śmiać.
- Ta on może zostać tatusiem, a ja mamusią. Taka różnica.
Poszłam na górę do swojego pokoju. Przeglądałam swoje rzeczy. Trafiłam na teczkę szkice mojej babci. Zaczęłam je przeglądać. Z rysunkiem w reku zbiegłam na dół.
- Mam, znalazłam.- krzyknęłam na cały dom.
- Co?- zapytali jednocześnie rodzice. 
- Idealną suknię ślubną.

WIECZÓR PANIEŃSKI MORGAN
Morgan
- Jak powiecie rodzicom, że pozwoliłam wam pić to was skrzywdzę.- pogroziłam Alice i Amy.
- Nie dowiedzą się.- powiedziały zgodnie, a ja się zaśmiałam.
- To dobrze.- stwierdziłam podchodząc do wierzy i pogłaśniając muzykę.
- To co za ostatnie chwilę wolność.- zaproponowała Ness.
- To raczej Adi powinien wznosić taki toast.
- Właśnie.
ŚLUB

Stałam w salonie na dole już ubrana w suknię, moje koronkowe szpilki stały na stole. Byłam zdenerwowana, co do mnie nie jest podobne. Do salonu weszła mama ze szklanką wody.
- Morgan strasznie blado wyglądasz.- powiedziała.
- To tylko stres mamusiu.- powiedziałam.
- Każdy się stresuje w takim dniu. Ja też się stresowałam.
- Wiem mamo.
- Morgan córeczko jak ty ślicznie wyglądasz.- stwierdził tata wchodząc do pokoju.
- Dziękuję.
- Tylko niech on cię skrzywdzi, a pożałuje.- zagroził wujek Harry.
- Oj wujku.- wtuliłam się w niego.- Możemy już jechać, nie chcę się spóźnić na własny ślub.
- Możemy.
Czekałam aż rozlegną się pierwsze takty marszu weselnego. Podszedł do mnie Philip.
- Siostrzyczko...- kochaliśmy się ale ciągle sobie dogryzaliśmy.-  Ładnie wyglądasz.
- Phil to najmilsza rzecz jaką od ciebie usłyszałam.- powiedziałam ze śmiechem.
- Nie przyzwyczajaj się.- mrugnął do mnie, walnęłam go z łokcia w brzucho.
- Eh.. a ja dla ciebie imię wybrałam.
Ronni
- Lou ona tak pięknie wygląda.- powiedziałam do swojego męża.
- Tak, kiedy ona tak wyrosła?
- Kiedy my się tak postarzeliśmy.
- Dla mnie nadal jesteś 20 latką.- stwierdził i mnie pocałował. 

Nasze dzieci. Dorosłe, zakochane mające własne życie. Został nam Tony. Jest jeszcze Ben i Ali, ale oni i też są już praktycznie dorośli. Tęsknię za czasami kiedy biegali z głośnym wrzaskiem po domu. 

od autorki
Każda historia kiedyś się kończy, niektóre lepiej, niektóre gorzej. Ronni, a może raczej ja nauczyłam się, że szczęścia nie można brać za coś pewnego. W tym opowiadaniu zawarte są moje emocje. Jest mi bliskie to opowiadanie bo sama niedawno coś podobnego przeżyłam. Dobra dość smęcenia. Polubiłam pisanie dla was i z wielkim smutkiem kończę to opowiadanie. Zaraz się pobeczę.;( Jesteście cudowni i chcę wam bardzo podziękować. Dla mojej Ali, Asi Patrycji i wielu innych o których zapomniałam. Dziękuję za każdy komentarz z osobna. Dają one wielkiego kopa i nie ma nic lepszego niż szczera opinia. Mała prośba do was, napiszcie mi co myślicie o tym epilogu. Myślałam długo nad zakończeniem i wyszło mi coś takiego. Chciałabym teraz standardowo napisać MILE WIDZIANE KOMENTARZE I DO NASTĘPNEGO, ale już nie mogę. No i się rozkleiłam. Znajdziecie mnie na innych opowiadaniach, co z niektórymi się nie żegnam. Jednym słowem chcę wam powiedzieć, że jesteście wspaniali i zajebiści i bardzo lubię dla was pisać. Papa więcej nie będę was przynudzać.

Czterdzieści sześć

KAŻDY Z WAS SPODZIEWAŁ SIĘ EPILOGU, ALE MAM DLA WAS NIESPODZIANKĘ BĘDZIE JEDEN ROZDZIAŁ WIĘCEJ TAKI PREZENT PRZEDŚWIĄTECZNY, NA ZAJĄCZKA HIHI MIŁEGO CZYTANIA
MUZYKA
Święta Bożego Narodzenia 
Ronni

Ronni
Od rana miałam masę roboty, tak to jest jak się szykuje szykuje święta dla wszystkich przyjaciół. Wycierałam akurat naczynia kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. 
- Proszę.- krzyknęłam.
- Cześć, może potrzebujesz pomocy?- zapytała Juli wchodząc do kuchni. 
- Nie, poradzę sobie.- odpowiedziałam z uśmiechem.
- Zachowujesz się jak Harry, też byłaś w ciąży. I sama nie jestem.- powiedziała. 
Do kuchni weszła Viki, Pezz i Daniell. 
- Stwierdziłyśmy, że Juli i Viki zajmie się dziećmi, a my ci pomożemy. Przyda im się wprawa.- stwierdziła Pezz.
- No przyda się, Morgan jest u Adriana a Philip śpi za dużo roboty nie będą mieli.
- Mamo, a ja też mogę do Adriana?- zapytała Ness.
- Jasne ciocia Juli się zaprowadzi.
Przy takiej pomocy przygotowania poszły bardzo szybko. Zostało mi tylko nakryć do stołu kiedy Lou odwiózł dziewczyny do domu. Stół nakryty, ja poszłam się szykować. Wzięłam szybki prysznic, nasmarowałam się balsamem. Założyłam czystą bieliznę, miałam lekki problem z zapięciem stanika. Poczułam na plecach zimne palce.
- Lou myślałam, że jesteś specjalistą w rozpinaniu, a nie zapinaniu.
- Jedno nie wyklucza drugiego kochanie.- wymruczał mi wprost do ucha.- Ładna bielizna proszę pani.
- Dostałam od męża.
- Trzeba przyznać, że ma gust, ten pani mąż 
- Wiem, kochanie dasz mi się przyszykować?
- Ale ja nie widziałem się pół dnia.- jęknął Lou.
- Przykro mi, ale ja muszę się wyszykować.- powiedziałam i wypchnęłam go z łazienki.
- Jesteś bezwzględna.
- Tak wiem, ktoś musi. Przebierz Philipa.
Spojrzałam na swoje odbicie w dużym lustrze, lekko widoczna blizna na brzuchu, praktycznie wróciłam do swojej wagi z przed ciąży. Założyłam grafitowe rajstopy, szarą sukienkę i czarne szpilki. <klik>. Wysuszyłam i nakręciłam swoje włosy. Zrobiłam lekki makijaż, popryskałam się swoimi ulubionymi perfumami i gotowa wyszłam z łazienki. Wyjęłam dla Louisa ciuchy, bo znając życie założył by koszulkę w paski. Poszłam do pokoju Morgan, gdzie moja mała córeczka była już ubrana w zieloną sukienkę. 
- Mamusiu ja też chcę mieć kręcone włoski.- powiedziała.
- To chodź.
 Poszłyśmy do mojej łazienki, podkręciłam jej brązowe włoski. Z szafy wyjęłam brązowy pasek. Mam śliczną córkę.
- Dziewczyny teraz mogę ja skorzystać z łazienki?- zapytał Lou pukając.
- Pozwolimy mu?- zwróciłam się do córki. 
- Tak.- pokiwałam twierdząco głową.
Wyszłyśmy z łazienki. Lou trzymał na rękach Philipa. 
- Wow, cudownie wyglądacie.- powiedział podając mi synka.
- Dziękuję.
Kolacja minęłam nam bardzo szybko. Cały dom rozbrzmiewał dziecięcym śmiechem. Wstawiałam właśnie ostatni talerz do zmywarki, kiedy w kuchni pojawił się Louis.
- Dzieciaki śpią.- powiedział.- Morgan jest zadowolona z drugiego króliczka. Wiesz, że za rok będziemy mogli sami je sprzedawać.
- Wiem, wiem Lou jakoś przeżyjemy inwazję królików.- wytarłam mokre ręce w ścierkę.- Napijemy się wina?
- Z miłą chęcią.- Lou nalał nam po lampce czerwonego płynu.
Siedzieliśmy na dywanie. Drzewo w kominku i świece dawało wystarczające światło. Grała cicha muzyka. Lou wstał z podłogi poprawił swoje spodnie i wyciągnął w moją stronę rękę. Pomógł mi wstać. Dłonie miałam zarzucone na jego szyji, on obejmował mnie w tali. Kołysaliśmy się w rytm muzyki. 
- Louis patrz śnieg.- przez cały grudzień nie spadł ani centymetr białego puchu. 
- Chodź.- powiedział mój mąż.
Wyciągnął mnie na zewnątrz, białe płatki zdobiły moją głowę. 
- Mogę panią prosić?- zapytał.
- Lou zwariowałeś, co sąsiedzi pomyślą?
- Zwariowałem na twoim punkcie. Mało mnie interesuje co pomyślą. Ronni zatańcz ze mną, proszę.- powiedział wyciągając w moim kierunku rękę, ujęłam ją bo by mi nie dał spokoju.
Tańczyliśmy, a wokół nas spadały białe płatki śniegu. Nie grała muzyka, ale nam to nie przeszkadzało. Każdego dnia od nowa zakochiwałam się w Louise. 
Obudziłam się, miejsce obok mnie było puste. Założyłam szlafrok i  zeszłam na dół. W salonie Louis bawił się z Morgan i Philipem. Mój synek jak mnie zobaczył zaczął piszczeć radośnie. Moja rodzinka. 
- Dzień dobry kochanie.- powiedział Lou.
- Cześć.
- Mamusiu, wiesz, że w nocy był jeszcze Mikołaj. Przyniósł nowy domek dla króliczka  i misie dla Phila też.
- Oj ten Mikołaj.
- Dla ciebie też coś przyniósł.- powiedziała podnosząc się z ziemi i przynosząc mi niebieskie pudełeczko.
- Morgan popilnuj brata.
- Dobrze tatusiu.
Lou pociągnął mnie do kuchni i dopiero teraz mogłam otworzyć pudełeczko. W środku były białe, dziecięce buciki, złoty naszyjnik i kartka z koślawym pismem Louisa.
- Lou, ale ja myślałam, że to odwrotnie. Ja powinnam ci dać buciki jakbym była w ciąży.
- Przeczytaj kartkę.- poprosił.
Sprawmy sobie właściciela tych bucików
 - Lou, ale że teraz?- zapytałam.
- Nie za parę miesięcy, jak Philip będzie straszy. Chciałbym jeszcze jedną córeczkę.- powiedział obejmując mnie w tali.
- Jest 50% procent szans na to, że urodzi nam się dziewczynka.
- Synek też może być. Nigdy nie rozmawialiśmy nad tym ile będziemy mieć dzieci, a ja chciałbym trójkę.
- Dobrze Lou, ale troszkę później.
- Tak później, teraz trzeba wrócić do dwójki tych urwipołciów, ale wieczorem będziemy mieli czas.
- Lou.
- CO kochanie?- zapytała patrząc na mnie z miną niewiniątka.
- Ty już dobrze wiesz co.
- Przecież tylko żartowałem.- zaśmiał się i wziął mnie na ręce.- Kocham cię Weroniko Tomilnson.- stwierdził i namiętnie mnie pocałował.


Oficjalnie i z wielkim bóle, mówię wam, że to już na pewno jest ostatni rozdział. ;( Epilog w trakcie pisania i mam nadzieję, że nie gniewacie się za taką małą zmianę planów. To do Epilogu, mile widziane komentarze. Taki romantyczny na życzenie Ali ( Sky fall girl )Teraz ja idę sobie pobeczeć ;(
PS. W  zamian za to opowiadanie i jeszcze za to Przyjaźń czy miłość Założyłam dwa nowe ( nie pozbędziecie się mnie tak łatwo)Summer love i Forever on 'cause this is love proszę lik do zwiastuna 

niedziela, 17 marca 2013

Czterdzieści pięć

Louis
Wszystko było już przygotowane. Do bagażnika wrzuciłem torbę z rzeczami Ronni i Philipa. Wróciłem do domu po Morgan. Musiałem ją jeszcze przekonać, że Lu z nami nie jedzie.
- Tatusiu, ale czemu Lu też chce poznać Philipa.- powiedziała wykrzywiając swoje małe usteczka w podkówkę.
- Ale do szpitala nie można króliczkom.
- To Lu poczeka w samochodzie.- stwierdziła.- Tatusiu proszę, weźmy go ze sobą.
- No dobrze, ale zaczeka w samochodzie.
- Dobrze tatusiu.
Ale ze mnie ojciec, jedno spojrzenie i się uginałem. Zapiąłem ją w foteliku, do samochodu wsadziłem jeszcze nosidełko dla mojego synka i pojechaliśmy. Ronni poszła się ubrać, a ja ubierałam Phila. Kiedy już dobrze ubrany smacznie spał w swoim nosidełku z łazienki wyszła Ronni. DO sali weszła pani doktor.
- Proszę wypis, za dwa tygodnie zapraszam na kontrol.
- Dziękujemy pani doktor.- powiedziałem. 
W końcu mogłem zabrać ich do naszego nowego domu. Mam nadzieję, że roni się ucieszy. 
- Tatusiu gdzie jedziemy?- zapytała Morgan jak minęliśmy nasz stary dom.
- Do domu.- odpowiedziałem. 
- Tato, ale my już minęliśmy nasz dom.- powiedział.
- Tak, ale mam dla was niespodziankę. 
Zaparkowałem na podjeździe naszego nowego domu. Morgan wypadła z samochodu jak burza. Odpiąłem Philipa i wziąłem go na ręce. Klucze od domu, które odebrałem od pani architekt kilka dni wcześniej podałem Ronni. 
Ronni
Weszliśmy do pięknego salonu. Białe kanapy, kominek i duże, szklane drzwi na taras. Razem z Morgan szłyśmy dalej za Louisem. Otworzył pierwsze drzwi na piętrze, za którymi był pokój Morgan. Mała od razu pobiegła do zabawek. Szliśmy dalej, następny był pokój Philipa. Niebieskie ściany, ciemnobrązowe meble. Na półkach było mnóstwo pluszaków. Lou podszedł do łóżeczka stojącego pod ścianą i położył w nim naszego synka. 
- Lou jak tu jest ślicznie.- powiedziałam.
- To jeszcze nie koniec.
Za kolejnymi białymi drzwiami kryła się nasza sypialnia. Z wrażenia usiadłam na wielkim łóżku. Następne pomieszczenie to była nasza łazienka. Później zobaczyłam kuchnię i jadalnię
- Teraz zamknij oczy.- powiedział mi wprost do ucha Louis.
Zrobiłam to co mi kazał. Zamknęłam oczy i dałam mu się prowadzić. Poczułam lekki powiew wiatru.
- Możesz już otworzyć oczy.
Pierwsze co zobaczyłam to nasi przyjaciele stojący na trawniku, później dopiero nasz wspaniały taras. Każdy po kolei mnie przytulał. Przyjechali nawet rodzice Louisa i dziewczynki.
PARĘ DNI PÓŹNIEJ
Lou poszedł na jakiś wywiad, Morgan bawiła się w ogrodzie, a ja próbowałam uspokoić Philipa.
- Phil no nie rób mi tego.- płakał od 5 minut odkąd obudził go samochód mający głośny klakson. 
Usłyszałam pukanie, z salonu przeszłam do drzwi. Otworzyłam, za nimi stała kobieta i jej synek.
- Dzień dobry.- powiedziała.- Chcieliśmy przywitać nowych sąsiadów, ale to chyba nie odpowiedni moment.- dodała patrząc na mojego synka który ciągle płakał.
- Nie zapraszam, jeżeli nie przeszkadza wam płacz. Jestem Ronni.
Weszliśmy do środka, do salonu wpadła Morgan.
- O to nie tatuś.- jęknęła niezadowolona. 
Lou obiecał jej, że zrobią latawiec, ale dopiero jak ona posprząta w pokoju. Całą godzinę układała swoje zabawki.
- Morgan przywitaj się ładnie.
- Cześć pobawisz się ze mną?- zwróciła się do chłopca.
- Mamo mogę?- zapytał.
- Nie wiem czy pani nie będzie przeszkadzać.
- Oczywiście, że nie. - powiedziałam z uśmiechem. 
W końcu mój synek się uspokoił. Włożyłam go do wózka.
- Kawy, herbaty a może coś zimnego?
- Kawy.- odpowiedziała.- Jestem Katherin.
- Miło mi poznać.
Usiadłyśmy na tarasie i patrzyłyśmy jak nasze dzieci się bawią. Syn Katherin, Adrian miał 6 lat. Morgan go polubiła. Zdążyłyśmy wypić kawę kiedy do domu wrócił Lou.
- Kochanie wróciłem.- powiedział.- Mam coś dla ciebie.
Zanim zobaczyłam męża, moim oczom ukazał się bukiet różowych róż. Lou chyba nie zauważył naszej sąsiadki.
- Dzień dobry.- powiedziała.
- Dzień dobry.
- Louis to nasza sąsiadka, Katherin, a tam jest jej syn Adrian.- wytłumaczyłam.
- Bardzo miło mi poznać, jestem Louis.
- Katherin.- powiedziała ściskając jego rękę.
- Tatuś.- krzyknęła Morgan spostrzegając Louisa. Podbiegła do nas.- Posprzątałam pokoik zrobimy latawiec i mam nowego kolegę.
- Tak to super, sprawdzimy pokój i zrobimy latawiec.
- TO może my nie będziemy przeszkadzać.
Najpierw spojrzałam na kobietę, później na chłopca, który był smutny.
- Adrian, a może chcesz zrobić z nami latawiec?- zapytał Lou, widział to samo co ja, czyli smutną buźkę chłopca.
- Mogę?- zapytał.
- Oczywiście.
Całą trójką zniknęli w domu. Spojrzałam na moją rozmówczynię.
- Mój mąż jest wojskowym, pół roku temu wyjechał na misję, jest uznany za zaginionego.- powiedziała.
- Strasznie mi przykro Kathy.

ZNOWU PARĘ DNI PÓŹNIEJ HIHI
Adrian był częstym gościem u nas w domu. Szczególnie kiedy Kathy była w pracy. Miałam trochę czasu dla siebie bo Lou zajmował się Philipem, a Morgan i Adrian bawili się na trawie. Czytałam książkę, co raz zerkając na tę dwójkę. W pewnej chwili Adrian dał mojej córeczce kwiatka zerwanego z łąki. Ta dwója była taka słodka. Dosiadł się do mnie Louis. Zabrał mi książkę.
- Patrz na swojego przyszłego zięcia.- powiedziałam.
- Co?- zdziwił się Louis patrząc w kierunku tej dwójki.
- No nie widzisz nasza Morgan ma wielbiciela.
- Ale, że moja córeczka. Niech on sobie nie pozwala.
- Louis, Louis. Ona na pewno kiedyś dorośnie.
- Tak ale nie teraz.- pokręciłam głową i oparłam się w mojego męża.- Chociaż lepszy on niż ktoś kogo nie będziemy znać.
Zaczęłam się śmiać, do ogrodu wpadła Kathy. Spokojnie mogłam nazywać ją przyjaciółką.
- Cześć.- powiedziałam.
- Mam prośbę.
- Tak?
- Mógłby Adrian u was zostać, zadzwonili do mnie z armii i mój mąż się znalazł. Muszę polecieć do Irlandii.
- Oczywiści.- zgodziliśmy się z Louisem




Tak o to ostatni rozdział mojego kochanego opowiadania. Jest mi strasznie smutno. Chyba zaraz się płaczę. Ale wszystko jest dobrze. Lou postawił się Morgan i już nie robi wszystkiego co mu córeczka każe, wszystko przez taką jedną. O tobie mowa Alu ( Sky fall girl) Ale dobrze, że jest asertywny bo by za bardzo ją rozpieścił. Wystarczy, że robią to wujkowie. Ronni ma kolejną przyjaciółkę, a Morgan chłopaka. Hihi. Niedługo dodam epilog.

sobota, 16 marca 2013

Czterdzieści cztery

Louis
Szczerze miałem nadzieję, że to tylko koszmar, ale jak otworzyłem oczy, Ronni obok mnie nie było. Do pokoju wszedł Harry.
- Dzwoniła pani doktor, dzisiaj będziesz mógł zobaczyć Ronni.
Zerwałem się z łóżka i pobiegłem do łazienki. Szybki prysznic, ubrałem się w czyste ciuchy i zszedłem na dół.
- Chodź zjesz i zawiozę cię do szpitala.- powiedział Harry, bo miałem zamiar już wychodzić.
- Harry.- jęknąłem
- Ty mi nie marudź idziesz jeść.
Powlokłem się do kuchni i szybko zjadłem jedną kanapkę, czułem się jak w szkole. W końcu pojechaliśmy do szpitala. Najpierw poszedłem do pani doktor.
- Witam panie Tomilnson.
- Dzień dobry. Co z nimi?- zapytałem od razu.
- Z żoną jest już znacznie lepiej, synek jest na razie w inkubatorze. Za jakiś tydzień maksymalnie dwa będę mogła wypuścić oboje do domu.
Z radości miałem ochotę ucałować panią doktor, ale się powstrzymałem. Zaprowadziła mnie pod salę w której leżała Ronni. Najpierw założyłem zielone wdzianko i dopiero wszedłem. Moje kochanie spało. Usiadłem na krześle obok i patrzyłem na Ronni. Teraz musiało być dobrze. 
- Lou.- powiedziała otwierając swoje zielone oczy.
- Tak kochanie?- złapałem ją za rękę.
- Co z maleństwem?
- Wszystko dobrze, nie widziałem go jeszcze, ale pani doktor mówi, że to silny chłopak.
- Pójdziesz go zobaczyć?
- Tak. Niedługo wrócę.
Poszedłem na oddział wcześniaków. Mój synek leżał w inkubatorze, był jeszcze mniejszy niż Morgan. 
TYDZIEŃ PÓŹNIEJ
- Tatusiu, chodź bo ja chce zobaczyć mamusie i braciszka.- powiedziała Morgan.
Dopiero dzisiaj może ich zobaczyć. Ja już nawet raz trzymałem mojego synka na rękach.
- Już.
Morgan siedziała zapięta w foteliku z tyłu, ja prowadziłem. Pół godziny później byłem już pod szpitalem. Najpierw poszliśmy zobaczyć braciszka. Podniosłem ją i przez szybę mogła go zobaczyć.
- Tatusiu, a jak go nazwiemy?
- Jeszcze nie wiem.
- A może Philip jak z tej bajeczki?
- Ładnie, chodź zapytamy mamę.
- A on się sam nie boi być sam?
- Nie jest sam, ma kolegów.
- To dobrze.- powiedziała.- Papa braciszku.
Ronni
Do sali wszedł Louis z Morgan. Mała podbiegła do mnie i mocno przytuliła.
- Mamusiu, nazwiemy braciszka Philip?- zapytała od razu.
- Mówisz Philip, a co na to tatuś.
- Mówił, że trzeba zapytać ciebie.
- Dla mnie idealnie. 
- To będzie Philip.- powiedział Lou pochylając się i delikatnie mnie całując.
- Mamusiu, a kiedy wrócisz do domku?
-Niedługo skarbie.- odpowiedziałam, w tej samej chwili do sali wszedł lekarz. 
- Mam dobre wieści, za dwa dni panią i synka będę mogła wypisać.
- Na prawdę, to cudownie.- ucieszyłam się.



Szczęśliwa rodzinka Louisa, ma nowego członka, jak się wam podoba Philip Edward Tomilnson. Normalnie dwa rozdziały jednego dnia. Dobrze macie ze mną. DO następnego, mile widziane komentarze

Czterdzieści trzy

Louis
Siedziałem na szpitalnym korytarzu, Morgan wtulała się we mnie. Od dobrej godziny czekaliśmy aż ktoś nam powie co z Ronni. W końcu z sali wyszła lekarka.
- Panie Tomilnson możemy porozmawiać?
- Oczywiście.
Podniosłem się z krzesła dalej trzymając moją córeczkę na rękach. 
- Może niech mała zostanie z pielęgniarką.- zaproponowała.
Podeszła do nas młoda pielęgniarka i wyciągnęłam rękę w kierunku mojej córki.
- Morgan pobawisz się teraz z tą miłą panią, a ja pójdę porozmawiać.
- Dobrze tatusiu.- zgodziła się. 
Postawiłem ją na nóżkach. Razem z panią doktor poszedłem do jej gabinetu. Usiadłem na wskazanym fotelu.
- Powiem jasno, stan jest ciężki, dziecko zaplątało się w pępowinę i trzeba będzie zrobić cesarskie cięcie.- powiedziałam.
- Ale to dopiero siódmy miesiąc. 
- Jeżeli tego nie zrobimy udusi się. 
- Dobrze, róbcie co trzeba.- powiedziałem.- A Ronni?
- Żonie nic nie grozi, jest teraz szykowana do operacji. 
- Dobrze. Ale nic im nie będzie?- zapytałem.
- Zrobię co w mojej mocy, aby obydwoje uratować.
Na drżących nogach wyszedłem z gabinetu. Oparłem się o ścianę i schowałem twarz w dłoniach. Sunąłem się po ścianie lądując na podłodze. O Boże... Morgan nie może zobaczyć mnie w takim stanie. Wyjąłem telefon z kieszeni spodni i zadzwoniłem do Harry'ego.
- Cześć Lou.- przywitał się roześmiany.
- Harry...- ledwo powiedziałem.
- Louis co się stało?- zapytał od razu.
- Ronni... szpital...- wydukałem.
- Lou do jasnej cholery mów jaśnie.
- Ronni jest w szpitalu, będą ją operować.
- Zaraz będę.- powiedział.- A Morgan?
- Jest ze mną.- odpowiedziałem.
- Dobra, zaraz będę. 
- Dzięki.
- Louis wszystko będzie dobrze.
- Musi być.- stwierdziłem.
- To jest dobre myślenie. Ja się rozłączam i zaraz będę.
Siedziałem dalej tak na tej podłodze, niezdolny wykonać żadnego ruchu. Ludzie patrzyli na mnie jak na wariata, ale gówno mnie to obchodziło. Spod nóg usuwał mi się cały świat. Usłyszałem jak woła mnie Morgan.
- Tatusiu.- moja mała córeczka podbiegła do mnie i mocno mnie przytuliła.- Nie płacz, mamusi nic nie będzie.- powiedziała poważnie. 
Uśmiechnąłem się i mocno przytuliłem Morgan. Ona przecież też strasznie się bała. Podniosłem się z tej podłogi. Na końcu korytarza dostrzegłem Harry'ego i resztę.
- Wujek.- ucieszyła się mała. Postawiłem ją na ziemi, a ta pobiegła w stronę Harry'ego.
- Cześć, słoneczko.- powiedział biorąc ją na ręce.- Może pójdziesz z wujkiem Niallem po coś do jedzenia bo jest głodny a sam się zgubi.
- Tak, bo wujek się zgubie.- Harry podał moja córeczkę Niallowi. On i Viki poszli z małą do bufetu.
- Dobra mów co się stało.- rozkazał Harry.
- Ronni wróciła z zakupów, była zmęczona więc się położyła. Jak wstała to zaczęło ją boleć. Zawiozłem ją do szpitala. Dziecko owinęło się w pępowinę. Robią cesarskie, żeby się nie udusiło. 
Morgan pojechała z Liamem i Daniell do nich. Ja dalej czekałem na jakieś wieści. Harry mnie pilnował, przyniósł mi kawę i jakąś bułkę, nie mogłem nic przełknąć. W końcu pojawiła się lekarka. Na głowie miała jeszcze czepek. Zerwałem się z krzesła jak oparzony.
- I co z nimi?- zapytałem podchodząc do niej.
- Wszystko w porządku. Ma pan silnego synka i żonę. Chłopczyk waży 2,300 kg i ma 45 cm. Leży jak na razie w inkubatorze. Żona jest na sali pooperacyjnej, straciła dużo krwi, ale wszystko powinno być dobrze.
- Mogę ją zobaczyć?
- Przykro mi ale dopiero jutro. Panie Tomilnson niech pan idzie do domu i się wyśpi. Jutro odwiedzi pan żonę.
- Nie, nigdzie nie idę.- powiedziałem ostro. Z krzesła podniósł się Harry.
- Pani doktor ma racje, ledwo stoisz na nogach. Na nic się nie zdasz.
Zostałem przegłosowany. Z Harry'm pojechaliśmy do niego. Myślałem, że nie zasnę, ale jednak sen nadszedł bardzo szybko.


Za dobrze macie ze mną. Za często dodaję wam rozdziały. Znajcie moje dobre cerce. Mam nadzieję, że odwdzięczycie się tym samym i napiszecie mi jakieś komentarze. DO następnego.

piątek, 15 marca 2013

Czterdzieści dwa

Ronni
Każdy z chłopaków pojechał już do siebie.Siedziałam na łóżku i gładziłam swój spory brzuszek. Pod dłonią czułam lekkie kopnięcie.
- Oj ty chyba piłkarzem będziesz.- stwierdziłam ze śmiechem.
Z łazienki wyszedł Louis. Na sobie miał tylko dresy, wycierał głowę ręcznikiem. 
- Kopie?- zapytał.
- Chodź sam się przekonasz.
Lou podszedł do mnie i położył rękę na brzuchu. Z wyrazem wielkiego wzruszenia trzymał dłoń na moim brzuchu.
- Kocham cię.- powiedział i delikatnie mnie pocałował.
- Ja ciebie też.
- Muszę ci coś powiedzieć.- zaczął poważnie.- Z chłopakami podpisaliśmy nowy kontrakt, ale nie będzie już długich tras. Paul zagwarantował nam, że trasy będą 2 tygodniowe i po prostu więcej koncertów tutaj na miejscu.
- Naprawdę?
- Tak kochanie.
Przyciągnęłam go do siebie i zachłannie pocałowałam. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że tylko na to możemy sobie pozwolić. Było już grubo po północy, kiedy do naszej sypialni weszła Morgan. W jedną ręką ciągnęła za sobą ogromnego smerfa z którym spała, a w drugą przytulała do siebie Lu.
- Mogę z wami spać, boję się.
- Oczywiście skarbie.
Takim sposobem spaliśmy całą piątką nie licząc lokatora w moim brzuchu. Dorze, że te łóżko jest wręcz ogromne bo nie wiem jakbyśmy się pomieścili. Rano wstałam pierwsza, o słodko oni wyglądali. Zeszłam na dół i przygotowałam śniadanie. Poszłam na górę i obudziłam moje skarby. 
- Lou wstawaj.
- Jeszcze trochę kochanie.- jęknął.
- Już po 10 wstawaj.
- Jeszcze rano.
- A śpijcie sobie, śniadanie na stole ja idę się spotkać z Niallem.
- Dobrze kochanie.
Poszłam się ubrać. Dzisiaj był strasznie ciepło więc założyłam granatową sukienkę. Włosy zostawiłam rozpuszczone. Wyszłam z łazienki. Z komody wzięłam kluczyki do auta i okulary przeciwsłoneczne. Niall chciał o czymś pilnie rozmawiać. Było mi to na rękę bo mogłam zacząć wcielać swój plan. Siedziałam w kawiarni i jadłam ciasto, kiedy w końcu pojawił się Niall.
- Przepraszam Ronni korki były.- powiedział siadając na przeciwko mnie.
- Nic nie szkodzi.- stwierdziłam.- O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
- Pomożesz mi wybrać pierścionek?
- Co?
- No pierścionek, chcę się oświadczyć dla Victorii. Głupi pomysł, nie zgodzi się pewnie.- posmutniał.
- Niall to świetny pomysł po prostu mnie zaskoczyłeś, prędzej bym pomyślała, że poprosisz któregoś z chłopaków.
- Oni nie znają się na biżuterii, a chcę, żeby był idealny.
- Oj Niallerku. Chodź do tego jubilera.
Po jakiś dwóch godzinach chodzenia po sklepach w końcu udało nam się wybrać idealny pierścionek według Nialla oczywiście, bo dla mnie mój był najpiękniejszy na świecie. Chyba jest idealny wtedy kiedy dostaniemy go od tego jedynego. Zmęczona wróciłam do domu. Panował w nim straszny bałagan.
- Co wy robicie?- zapytałam.
- Pakujemy się.- odpowiedział Lou.- Jedziemy na wakacje.
- Gdzie?- zapytałam.
- Nad morze. Wynająłem domek, Morgan jest w niebo wzięta. 
- Dobrze, ale ja najpierw odpocznę.- stwierdziłam, bo ledwo stałam na nogach.
- Ronni kochanie dobrze się czujesz?- zapytał podchodząc do mnie.
- Tak tylko jestem strasznie zmęczona.
- Chodź położysz się.
Lou poprowadził mnie w stronę kanapy, pomógł mi się położyć. Czułam się znaczeni lepiej jak trochę poleżałam. Podniosłam się do pozycji siedzącej co nie było dobrym pomysłem. Poczułam ostry ból w podbrzuszu.
- Ałł!!!!- wrzasnęłam. Na dole pojawił się Lou.
- Ronni co jest?
- Nie wiem boli.- odpowiedziałam.
- Jedziemy do szpitala.- oznajmił.



Tak wiem jestem straszna, ale i tak mnie kochacie. Taki oto rozdział wyszedł dziś spod mojej ręki. Mile widziane komentarze i do następnego.

środa, 13 marca 2013

Czterdzieści jeden

Louis
Pojechaliśmy do szpitala, lekarze mieli zobaczyć czy ten sukinsyn nic jej nie zrobił. Ronni weszła z nią do gabinetu a ja czekałem na korytarzu. Zadzwonił mój telefon.
- Lou wiecie coś?- zapytał na wstępie Harry.
- Badają małą, a Josh został złapany.- powiedziałem.
- Ale nic jej nie jest?
- Wygląda, że nie tylko mocno przestraszona.
- Uff, inaczej zabił bym go, no żeby porywać moją małą dziewczynkę.
- To moja mała dziewczynka.- powiedziałem ze śmiechem.- Ty będziesz miał własną.
- No właśnie, czy te humorki to norma, bo Juli albo płacze, albo się śmieje, albo się wścieka z byle powodu.
- Tak normalne. Harry będziemy musieli w piątkę pogadać, spotkajmy się u mnie za godzinę.
- Okej, ależ ty jesteś poważny.- stwierdził i się rozłączył.
Z gabinetu wyszły moje dziewczynki, spojrzałem na Ronni a ona tylko się uśmiechnęła.
- Tatusiu dostałam lizaka.- powiedziała z uśmiechem moja mała córeczka.- Pan doktor powiedziała, że jestem dzielna. Tatusiu, ale zostaniesz już z nami i mamusia nie będzie płakać?- zapytała zatrzymując się i patrząc na mnie swoimi wielkimi oczami.
- Tak zostanę z wami, już nigdzie się nie wybieram.
- To dobrze bo ja cię strasznie kocham tatusiu.- stwierdziła obejmując mnie za szyję.- Tatusiu, a czy ten pan mówił prawdę?
- A co mówił?- zapytałem patrząc nieco zaniepokojony na swoją córkę.
- On powiedział, że nie jesteś moim tatą, że on jest.- odpowiedziała, jej duże oczka zaszły łzami.
- Morgan, bo widzisz, mamusia i ten pan kiedyś się kochali i wiesz, ty byłaś już w brzuszku kiedy spotkałem twoją mamę. 
- Czyli nie jesteś moim tatą?
- Jestem.- odpowiedziałem- Ten pan też jest. Bo widzisz ja pokochałem twoją mamusię i ciebie. Bardzo chciałem, żebyś była moją córeczką.
- Ale mogę mówić do ciebie tatusiu?
- Oczywiście bo jesteś moją małą córeczką.
- Kocham cię tatusiu.
- Ja też cię kocham córeczko.- powiedziałem i cmoknąłem ją w nosek.- To co do domu moje panie?
- Do domu.- powiedziała Ronni.
Zapiąłem Morgan w foteliku na tylnym siedzeniu i sam usiadłem za kierownicą, spojrzałem na moją Ronni. Delikatny uśmiech gościł na jej ustach. Zajechałem pod dom, Morgan zasnęła, wziąłem ją na ręce i zaniosłem do jej pokoju. Dobrze, że mojej królewnie nic nie jest. Zszedłem na dół, Ronni siedziała na kanapie, o czymś myślała. Usiadłem obok niej i wziąłem jej dłoń. Całowałem każdy jej palec.
- O czym myślisz?
- Ładnie jej to wytłumaczyłeś.- powiedziała delikatnie się uśmiechając.- Kocham cię Louis.
Praktycznie bym ją pocałował gdyby nie ta banda idiotów, która wpadłam nam do domu. No tak sam chciałem z nimi pogadać.
- Ooo pogodzili się.- oznajmił Niall.- Jest coś do jedzenia?
- Nie ma.- odpowiedziała Ronni.- Pojadę do sklepu.
- A ja z tobą.- powiedziała Daniell. Wyszło na to, że wszystkie dziewczyny pojechały na zakupy.
- O czym chciałeś rozmawiać?- zapytał Liam.
- Wiecie, każdy z nas ma już rodzinę i wiecie wyjazdy w tak długie trasy dla nikogo nie są dobre.
- Chcesz odejść?- zapytał Harry.
- Nie, One Direction to jedna z ważniejszych rzeczy w moim życiu. Ronni i Morgan są ważniejsze. Dzwoniłem do Paula i jeżeli wszyscy się zgodzimy Paul ma dla nas nowy kontrakt, według niego trasy niej będą dłuższe niż 2 tygodnie i będzie po prostu więcej koncertów tutaj w Londynie. Co wy na to?
Przyjaciele zastanawiali się nad moją propozycją. Każdy miał co rozważać. 
- Ja jestem za.- pierwszy odezwał się Zayn.- Nie chcę nic tracić z życia mojego synka.
- Ja też. Chcę ułożyć sobie życie z Viki.
- Jak wy to i ja.- powiedział Harry.
- A ty Liam?
- Że też ja nie wpadłem na ten pomysł. Dzwoń do Paula.
Wyjąłem telefon i zadzwoniłem do naszego menadżera.
Ronni
Do wózka wrzucałyśmy wszystko co popadnie. Niall się ucieszy. Viki szła jakaś nieobecna. 
- Dani co jej jest?- zapytałam.
- Wiesz z Niallem są już bardzo długa, a on nie zrobił kroku na przód. Martwi się, że Niall już jej nie kocha. 
- On jest wpatrzony w nią jak w obrazek.- stwierdziłam.
- Ja to wiem, ty to wiesz ale ona nie.
- Trzeba im nieco pomóc.
- Komu pomóc?- zapytała Juli wrzucając od wózka grzybki w occie.
- Zachcianki.- powiedziałyśmy jednocześnie z Daniell.
- Ej no co, wolno mi. Komu chcecie pomóc?- powtórzyła swoje pytanie.
- Viki i Niallowi, przecież ten nieśmiałek sam nie wpadnie na pomysł, żeby się jej oświadczyć.
- Przecież to Niall, jestem ciekawa jak on do niej zagadał.- zaśmiała się Pezz.
- No to trzeba im pomóc.- stwierdziłam.
Wróciłyśmy do domu z naręczami reklamówek. Chłopcy zadowoleni siedzieli na kanapie.
- Ronni tobie nie wolno dźwigać.- z kanapy zerwał się najpierw Louis, a później Harry.
- Oj Lou przesadzasz to tylko zakupy. O cześć Paul.- uśmiechnęłam się do menadżera.- Zostaniesz na obiad robię zapiekankę. 
- Z chęcią. 
Chłopaki pozanosili zakupy do kuchni, a ja i Viki zabrałyśmy się za robienie obiadku. Z góry dobiegł mnie płacz Morgan. Byłam już na schodach, kiedy z kanapy zerwał się Louis. Oboje weszliśmy do pokoiku dziewczynki.
- Tatusiu, ja nie chcę aby ten pan też był moim tatą.- powiedziała łkając. 
- Kochanie tego pana już nigdy nie będzie w twoim życiu. Nie przejmuj się nim.- powiedziałam podchodząc do jej łóżeczka.
- Dobrze, tato, a ty zawsze będziesz mnie kochać?
- Oczywiście, że tak Morgan. Jesteś moją mała księżniczką.- powiedział i pocałował ja w czółko.- Chodź wujkowi przyszli strasznie się za tobą stęsknili.
Louis wziął Morgan na ręce, a ja wróciłam do kuchni.


Więc napisałam dla was dłuższy rozdział, żeby osłodzić wam tę wiadomość, do końca został już tylko kilka rozdziałów. Najwyżej pięć. Smutno mi a wam? No cóż taka kolej rzeczy. Mile widziane komentarze.

niedziela, 10 marca 2013

Czterdzieści

Ronni
- Louis proszę zostań.- powiedziałam.
Zastanawiał się nad decyzją i pewnie gdyby nie telefon to by siedział już w samochodzie. Drżącymi rękoma odebrałam telefon.
- Tak.
- Chcesz jeszcze zobaczyć córeczkę żywą?- zapytał.
- Josh co jej zrobiłeś?
- Jeszcze nic. Ty i ten twój kochaś przyszykujecie milion funtów. Macie czas do jutra po południu.- powiedział i się rozłączył.
- I co?- zapytali jednocześnie.
- Do jutra po południa mamy załatwić milion funtów.
Morgan
Nie chciałam iść z tym panem, ale on powiedział, że zabierze mnie do taty. Bardzo tęskniłam za tatusiem. Siedziałam na łóżku w brzydkim pokoju, nigdzie nie było tatusia. Wszedł ten zły pan.
- Ja chcę do taty.- powiedziałam.
- Później.
- Ja chcę teraz do tatusia.- zaczęłam płakać. 
- On nie jest twoim tatą, ja nim jestem.- krzykną na mnie.
- Nie prawda, nie jesteś moim tatą. Mój tatuś na mnie nie krzyczy. Nie jesteś moim tatą.
- Zamknij się do jasne cholery.
Ronni
Louis zadzwonił na policję. Plan był taki, normalnie mieliśmy przygotować pieniądze i spotkać się z Joshem. Później wkraczała policja. Wszyscy już pojechali do domu. Siedziałam na kanapie i patrzyłam na Louisa, który niespokojnie chodził po salonie. Zatrzymał się i spojrzał na mnie swoimi smutnymi, niebieskimi oczami.
- Ronni, czy kiedyś mi wybaczysz?
- A jest coś do wybaczenia, ponoć nic nie zrobiłeś?
- Bo nie zrobiłem, ona zaczęła się do mnie przystawiać.
- Wyjaśnij mi od początku.- poprosiłam.
- Zayn pokłócił się z Pezz i poszedłem z nim do klubu przypilnować, żeby za bardzo się nie spił. Wypiliśmy kilka kieliszków, Malik poszedł zadzwonić do Perrie. Zostałem tam sam, wtedy przyszła ona. Najpierw chciała autograf, dałem jej, później wpakowała mi się na kolana chciałem ją z nich zdjąć i złapałem ją w tali i wtedy zrobili to pieprzone zdjęcie. Ronni ja nie umiałbym być z nikim innym niż ty.
Teraz kucał na przeciwko mnie, łzy znowu płynęły mi z oczu. Z własnej głupoty cierpiałam przez kilka tygodni.
- Ronni proszę powiedz coś.- poprosił.
- Kocham cię idioto.- powiedziałam.
Rano
Louis obudził mnie śniadaniem. Nie mogłam nic przełknąć. Spojrzałam na Louisa, mając nadzieję, że jednak coś wiadomo. Pokręcił przecząco głową.
- Nikt jeszcze nie dzwonił oprócz z banku. Przyszykowane są już pieniądze.
- Dobrze.- powiedziałam.
Zjadłam jedną kanapkę i poszłam się ubrać. Ubierałam się właśnie, kiedy zadzwoniła moja komórka. Louis ją odebrała.
- Co zrobiłeś mojej córce?- usłyszałam.- Twoja, od kiedy przez pięć lat się nią nie interesowałeś, a teraz chodzi ci tylko pieniądze. Wydałbym każdy grosz żeby ją znowu zobaczyć.- Louis płaci ten okup za Morgan, chociaż nie jest to jego córka.-Okej, jeżeli coś jej zrobisz to cię zabiję.
Wyszłam z łazienki, Louis z furią w oczach wpatrywał się w urządzenie.
- Lou, co powiedział Josh?
- Za godzinę mamy być przy starej fabryce.- odpowiedział.
Przyjechała policja, dostaliśmy konkretne instrukcję, zajechaliśmy po pieniądze i pojechaliśmy do fabryki. Jak Louis zatrzymał samochód odżyły we mnie stare wspomnienia. Wysiedliśmy z samochodu, po chwili Josh wyszedł z fabryki razem z Morgan. Mała szarpała się. Moja córeczka.
- Macie pieniądze?- zapytał
- Masz.- Louis rzucił w jego stronę torbę pełną pieniędzy. 
Jak ten łapał torbę, to puścił Morgan. Moja mała biegła w naszą stronę. Wpadła mi w ramiona. Do akcji wkroczyła policja. Trzymałam moja córeczkę w objęciach. Podszedł do nas Louis i tez przytulił.



Pogodzili się, Morgan uwolniona a Josh w więzieniu. Zadowoleni bo ja tak, nawet nie wiecie jak. Mile widziane komentarze i do następnego.

sobota, 9 marca 2013

Trzydzieści dziewięć

Ronni
Spacerowałam po parku. Od trzech tygodni nie rozmawiałam z Louisem. Od Harry'ego wiedziałam, że nie tylko ja kiepsko znoszę tą sytuację.
- Harry, ja chciałabym mu wierzyć, ale nie mogę.- powiedziałam.
Przyglądałam się jak moja córeczka bawi się na placu zabaw. Czerwcowe słońce mocno grzało. Odwróciłam się na chwilę.
- Wiem Ronni, ale mogłabyś z nim porozmawiać, one się zmienił. Tęskni za tobą.
- Ja też tęsknię, ale nie mogę.- kilka łez spłynęło po moich policzkach. 
- Mamo.- usłyszałam jak moje dziecko mnie woła.
Odwróciłam się, ale nie mogłam znaleźć jej wzrokiem. Trochę się przeraziłam.
- Ronni, boisz się mu znowu zaufać.
- Harry nie mogę znaleźć Morgan.- powiedziałam.
Obeszłam już cały plac zabaw. Nigdzie nie było mojej córeczki.
- Ronni spokojnie może się gdzieś chowa.- próbował mnie uspokoić.
- Morgan.- krzyknęłam.
Miałam najgorsze przeczucia. Chciałam zobaczyć jak wychodzi zza jakiegoś drzewa z uśmiechem, ale tak się nie stało.
- Harry jej nigdzie nie ma. 
- Rozłącz się i zadzwoń na policję.- powiedział.
Zrobiłam tak jak kazał. Pół godziny później siedziałam na ławce z Daniel i któryś raz z rzędu powtarzałam całą sytuację.
- Zdarzyło się coś dziwnego? Jakieś głuche telefony, a może ktoś pani groził.
- Josh.- powiedziałam po cichu.
- Słucham?
- Biologiczny ojciec Morgan, dzwonił do mnie kilka razy. Groził mi, że pożałuję. Myślałam, że to tylko groźby bez pokrycia. Jeżeli to on. O Boże moja mała córeczka.- zaczęłam płakać.
Dan odwiozła mnie do domu, pojechała tylko po Vanessę do swoich rodziców. Siedziałam na dywanie w salonie i płakałam. Do domu ktoś wszedł, byłam pewna, że to Daniell więc nawet nie pofatygowałam się podnieś zapłakanych oczu. Poczułam mocny uścisk i znajome perfumy. Nie miałam siły go odpychać, potrzebowałam tego, potrzebowałam jego. Posadził mnie sobie na kanapie i kołysał w tył i przód, tak zawsze uspokajał Morgan. Zaniosłam się jeszcze głośniejszym szlochem.
Louis
Z dnia na dzień było coraz gorzej, żałowałem, że w ogóle poszedłem do tego cholernego klubu. Dzięki Harry'emu widziałem co się u nich dzieje. Wszedłem do jego pokoju kiedy usłyszałem.
- Rozłącz się i zadzwoń na policję.
Przyjaciel odwrócił się i mnie zauważył. Strach był w jego oczach.
- Harry co jest?- zapytałem.
- Morgan.- wydukał.
- Co z Morgan?
- Zniknęła.
- Ku*wa co?- zapytałem nie zważając na język.
- Zniknęła, bawiła się na placu zabaw i zniknęła.
- Harry dzieci od tak nie znikają.- zauważyłem poddenerwowany.
- Myślisz, że nie wiem. Jedź do niej wytłumaczę Paulowi i przyjedziemy.
Wsiadłem w pierwszy samolot do Londynu i po jakiejś godzinie byłem już na miejscu. Taksówka pojechałem do domu. Ronni siedziała skulona na podłodze. Podszedłem do niej i przytuliłem. Nie odepchnęła mnie, tylko mocniej przytuliła. 
- Wszystko będzie dobrze.- powiedziałem, chyba też dla siebie.
- To Josh, on dzwonił do mnie.- powiedziała.
- Czemu mi nie powiedziałaś.
- Bo najpierw zadzwonił tylko raz, później znowu, ale to wszystko się skomplikowawszy. Nie chcę, żeby ona płaciła za moje błędy.
- Nic jej się nie stanie, znajdę sukinsyna i nauczę go, żeby nie wpie*dalał się w nasze życie.- powiedziałem wściekły. Jak on śmiał grozić mojej rodzinie.
Trzymałem ją dalej i nie miałem zamiaru puszczać, do domu wparowali wszyscy, nawet Paul.
- Wiecie coś?- zapytał Harry.
- Nie.
Godziny mijały a my siedzieliśmy w tym salonie. Nie mogłem siedzieć bezczynnie. Przecież to moje dziecko, moja mała córeczka i jest teraz w rękach tego popie*dolonego człowieka. Wstałem z kanapy, Ronni spojrzała na mnie czerwonymi oczami.
- Nie mogę. Dorwę skurwiela sam, pożałuje tego.
Założyłem kurtkę, chłopacy spojrzeli na mnie i jakby się nad czymś zastanawiali.
- Sam nie pojedziesz.- stwierdził Malik.
- Co wy zamierzacie zrobić?- zapytała Pezz
- To co powinna zrobić policja.- stwierdził Harry.
- Nie wydurniajcie się, wszyscy martwimy się o Morgan, ale nie powinniście nic robić na własną rękę.- stwierdziła Daniell patrząc na Liama który też się ubierał.
- Nie będziemy siedzieć bezczynnie.- stwierdził.
- Nigdzie nie jedziecie.- odezwała się Ronni.- DO listy osób, które straciłam nie chcę dopisać i was. Więc radzę posadzie wasze nadgorliwe tyłki na tej kanapie i czekajcie. 
Spojrzała na mnie swoimi zielonymi oczami.
- Louis proszę zostań. 



Trochę namieszałam, ale mam nadzieję, że mnie nie zabijecie. Obiecuję, że nikomu krzywd nie zrobię słowo harcerza ( między nami nigdy nie byłam harcerzem) Mile widziane komentarze i do następnego.
Clary G internetowy spis