Alice
Siedzieliśmy w salonie. Rodzice coś od nas chcieli. Do domu wszedł Philip z Emili oraz Alan z Sophie.
- Dobra. Jak już wszyscy jesteście to mamy wam coś do powiedzenia. Na te wolne dwa tygodnie co teraz będą pojedziecie do Paryża tak jak chcieliście.
- Super- ucieszył się Philip.- A po co my tutaj?
- W też pojedziecie- odpowiedziała mama.- Ty, Emili, Alan i Sophie. Przecież nie puścimy ich samych na dwa tygodnie do innego kraju.
- Mamy niańczyć małolaty.
- Phil zamknij się- rozkazała mu Emili.- Z chęcią pojedziemy.
- Chodź jedna wdzięczna, że fundujemy jej wycieczkę. Lecicie pojutrze.
Wszyscy rozeszli się pakować. Pobiegłam na górę i wybierałam ciuchy. Dobrze, że to już maj i jest ciepło. Po naszej wycieczce wracamy i jest ślub Vanessy i Jake. Musiałam zasnąć pakując się bo jak się rano obudziłam to byłam nadal ubrana, a w pokoju walały się moje ciuchy. Ziewając poszłam pod prysznic i przebrałam się w czyste ciuchy. Skończyłam pakowanie i zeszłam na śniadanie. W nosidełku leżała, któraś z bliźniaczek. Tata karmił drugą z dziewczynek. Wzięłam ją na ręce.
- Fajnie mieć kolejną siostrę, a nawet dwie- stwierdziłam.
- O Ala już wstałaś.
- Tak tatusiu. Pomóc ci?
- Nie. Lauren już nakarmiona tylko Miranda grymasi.
- Aha.- Usiadłam do stołu i zabrałam się za jedzenie usmażonych naleśników.- Gdzie mama?
- Jeszcze śpi. Dziewczynki płakały, więc niech teraz sobie pośpi.
- Masz rację. Spakowałam się już.
- No brawo. Ala możemy porozmawiać.
- Tak tatusiu.
Louis
Odłożyłem nakarmioną Mirandę i z kuchennej szafki wyjąłem paczkę gumek. Robiłem to niechętnie, ale dziadkiem jeszcze nie chciałem być. Moja córka spojrzała na mnie zaszokowana.
- Tato jeżeli chcesz mnie uświadamiać to spóźniłeś się z tym przynajmniej o pięć lat. Robią to w szkole.
- Czyli wiesz po co to jest?
- Tato- jęknęła.- Głupia nie jestem. Poczekaj czyli mam pozwolenie?
- W żadnym wypadku- powiedziałem spanikowany.- Po prostu lepiej być zabezpieczonym. Jedziecie na dwa tygodnie, a Philip w życiu nie będzie was pilnował. Córeczko bądź rozsądna.
- Jasne tato.- Moja księżniczka wstała z krzesła, pocałowała mnie w policzek i wzięła te nieszczęsne gumki.
- Jedna z głowy- mruknąłem pod nosem.
Do kuchni wkroczył zaspany Ben. Półprzytomny zaczął jeść śniadanie. Oni od siebie tak bardzo się różnią. Z szafki wyjąłem kolejną paczkę.
- Nie mam ochoty, żeby Zayn zabił i mnie i ciebie więc to ci się powinno przydać.
- Tato mam swoje. Ale i tak wezmę.
- No to dobrze.
- Uff obyło się bez pogadanki- stwierdził zadowolony.- Idę się pakować.
Chłopak zniknął na górze. Usiadłem na krześle i zadowolony patrzyłem na moje dwie dziewczynki. Dobrze, że one zaczną myśleć o chłopakach to minie parę lat. W kuchni pojawił się Antoś.
- Co sie stało tato?- zapytał siadając obok mnie. Ledwo wgramolił się na wysokie krzesło.
- Nie myśl jeszcze o dziewczynach- poprosiłem sześciolatka.
- Tato, ale ja mam dziewczynę.
- Słucham?
- No my się bawimy- oznajmił.
- Ale się nie całujecie.
- Blee tato. Głodny jestem.
- Już daję ci śniadanie.
Nałożyłem mu na talerz naleśniki i polałem je bitą śmietana i syropem czekoladowym. Poczochrałem go po włosach i patrzyłem jak je.
Siedzieliśmy w salonie. Rodzice coś od nas chcieli. Do domu wszedł Philip z Emili oraz Alan z Sophie.
- Dobra. Jak już wszyscy jesteście to mamy wam coś do powiedzenia. Na te wolne dwa tygodnie co teraz będą pojedziecie do Paryża tak jak chcieliście.
- Super- ucieszył się Philip.- A po co my tutaj?
- W też pojedziecie- odpowiedziała mama.- Ty, Emili, Alan i Sophie. Przecież nie puścimy ich samych na dwa tygodnie do innego kraju.
- Mamy niańczyć małolaty.
- Phil zamknij się- rozkazała mu Emili.- Z chęcią pojedziemy.
- Chodź jedna wdzięczna, że fundujemy jej wycieczkę. Lecicie pojutrze.
Wszyscy rozeszli się pakować. Pobiegłam na górę i wybierałam ciuchy. Dobrze, że to już maj i jest ciepło. Po naszej wycieczce wracamy i jest ślub Vanessy i Jake. Musiałam zasnąć pakując się bo jak się rano obudziłam to byłam nadal ubrana, a w pokoju walały się moje ciuchy. Ziewając poszłam pod prysznic i przebrałam się w czyste ciuchy. Skończyłam pakowanie i zeszłam na śniadanie. W nosidełku leżała, któraś z bliźniaczek. Tata karmił drugą z dziewczynek. Wzięłam ją na ręce.
- Fajnie mieć kolejną siostrę, a nawet dwie- stwierdziłam.
- O Ala już wstałaś.
- Tak tatusiu. Pomóc ci?
- Nie. Lauren już nakarmiona tylko Miranda grymasi.
- Aha.- Usiadłam do stołu i zabrałam się za jedzenie usmażonych naleśników.- Gdzie mama?
- Jeszcze śpi. Dziewczynki płakały, więc niech teraz sobie pośpi.
- Masz rację. Spakowałam się już.
- No brawo. Ala możemy porozmawiać.
- Tak tatusiu.
Louis
Odłożyłem nakarmioną Mirandę i z kuchennej szafki wyjąłem paczkę gumek. Robiłem to niechętnie, ale dziadkiem jeszcze nie chciałem być. Moja córka spojrzała na mnie zaszokowana.
- Tato jeżeli chcesz mnie uświadamiać to spóźniłeś się z tym przynajmniej o pięć lat. Robią to w szkole.
- Czyli wiesz po co to jest?
- Tato- jęknęła.- Głupia nie jestem. Poczekaj czyli mam pozwolenie?
- W żadnym wypadku- powiedziałem spanikowany.- Po prostu lepiej być zabezpieczonym. Jedziecie na dwa tygodnie, a Philip w życiu nie będzie was pilnował. Córeczko bądź rozsądna.
- Jasne tato.- Moja księżniczka wstała z krzesła, pocałowała mnie w policzek i wzięła te nieszczęsne gumki.
- Jedna z głowy- mruknąłem pod nosem.
Do kuchni wkroczył zaspany Ben. Półprzytomny zaczął jeść śniadanie. Oni od siebie tak bardzo się różnią. Z szafki wyjąłem kolejną paczkę.
- Nie mam ochoty, żeby Zayn zabił i mnie i ciebie więc to ci się powinno przydać.
- Tato mam swoje. Ale i tak wezmę.
- No to dobrze.
- Uff obyło się bez pogadanki- stwierdził zadowolony.- Idę się pakować.
Chłopak zniknął na górze. Usiadłem na krześle i zadowolony patrzyłem na moje dwie dziewczynki. Dobrze, że one zaczną myśleć o chłopakach to minie parę lat. W kuchni pojawił się Antoś.
- Co sie stało tato?- zapytał siadając obok mnie. Ledwo wgramolił się na wysokie krzesło.
- Nie myśl jeszcze o dziewczynach- poprosiłem sześciolatka.
- Tato, ale ja mam dziewczynę.
- Słucham?
- No my się bawimy- oznajmił.
- Ale się nie całujecie.
- Blee tato. Głodny jestem.
- Już daję ci śniadanie.
Nałożyłem mu na talerz naleśniki i polałem je bitą śmietana i syropem czekoladowym. Poczochrałem go po włosach i patrzyłem jak je.
Krótki i tak na szybko pisany. Mam nadzieję, że się podobał. Mile widziane komentarze i do następnego.
Ps. Zapraszam na nowy blog.: Bezcenny dar.
świetny i zabawny. Kocham bena :D
OdpowiedzUsuńSuper rozdział. Już nie mogę się doczekać kolejnego ;) Weny życzę :*
OdpowiedzUsuńfajnyy :D Louis jak zawsze opiekuńczy:)) Czekam na cd -patrysia
OdpowiedzUsuńŚwietny :)
OdpowiedzUsuń